Debora Vogel akacje kwitnjj Debora Vogel Akacje kwitnq llnsrracjc Heniyka Serenoa Karulma Szyma.nL&k Wyiiawnicrwo „Axureria' Krakow 2U06 Debora zagimon}' pasid St. I. Wurkirwicza, 1929 \ab 1930 r. Kwiaciarniv x tnulmmi Ulice i nirho Ttgů dnia odbi jaly ulice uiebo. A niebo bylo naie i citple. Zawsze, kiedy nitbú jŕst Siare, sa. ulice iťrt^-czone i stadkic, jak morza szair i cicple. Tcgo dnia wszysc>v któny znalci li sif w ulkach - gine.li po prosni za nieoczekiwanym jakims spot-kaniem. Jak j už raz Jawniěj, RkI kuniet zas opadla ludzi tesknota nicporadnu i niepoj^ca dí> powiesci dtugicj i szczeyŕJlowĽJ, z dokladným opisem Losów boharera, nieth ti^dzic na-wcr sraromodnej, Fowieič taká miala koniecznle zaoať si? od slów .....tega dnia..."., „...w szary dzieft z ulicami, jak sza- rc btadkie mcirza... (nasT^pujc data kalcndarzgwa...) szcdl ulka L. pan w jasným pakie i ezarnym mc-loniku i robil obrachunek z doiychczasowym swym W takím stylu utrzymaiia miiila byc ta powiesc i Taka_ mnicj wi^trep trescia mialo zaczar rí^ wttyidcO 9 w romansieř za ktorým zarcsknilo sie. tercu nagle i nieodwotalnie. 0 to szío wlašnic: jaki przebieg maže- przybrac zy-cic, co može zdarzyd sie przez calc zvykle žycie i jak siaja. te losy ludzkie z niczcgo: z powietrza bte;-kjtnego, z rzeezy dotýkaných i lepkiej nudy, z jedne- spotkania banálneho? 1 jak docad niezalatwiúna, chociaz ryk juž lai sic pnežylo, sprawa, zatz^lo dokuezac dawne bardzo pýtanie: jak iyč? Bylo przy rym znowu tak banálne, jak wtedy i tak nicliczaoe sif ze sw^. bánalnoscia, jak wtcdyt po raz pieresžy. W szatych, jak morze ulitách rozpoezaj si? rym-ezasem faktyeznie, niezauwažony jeszcze pfíez wie-lu, nowy RMOUU zwyklego iycia. Ulice 2 rego romansu pachnialy elastycznosci^,. szklem i chodzeniem. Pachniaty czyms niezwyklym jeszcze: twardošcia. i kr.;.l tost i 4 przcdmiocÓW, W rych ulicach cwardníala przestrzen, jak masa lepká i rozwiazla, w rzeezy dziwnego gatunku: w rúžnego rodzaju okraglošci i piaskosciř biale i saa-rť przcwaznic. Plachty bialcj, pelnej, pfzestneni przychodza w cej powieso i traktowane sa. jak zdarzenia; múry wysre-puja w tej powieáci: g^sec, jak tesknota i jak upaL Múry: biclszc jcszczc niž w rzeezy wistoici, w dm, i :..:•)•> i., i ne- z szarego nieba l ezekania, melancholijnic bialc, lub rwardo biaie. I rzec2y sa, tu takie, jak plawzyzny kulisrc, kwaď ratowe, prostokqtne. nazywartego žyciem". II) 11 P\l ulicxnv mi; kobaltowe „ogrody wieezornych ulic" i tesknota za szorstkimi rzecz&nnt; rzcczy: róine rzeczy, okřále, prostok^tne, kwadracowc; rzcczy twardc, Icpkie, elastyczne i spotkania banálne: spotkania, do nnera-li pachnacych podobne. W koňcu: sprawa. zc „szezeáciem przcgranym'* - rak wlaánie nazywano tc rzecz, znaná, i juž zwykta. w kronikách žycia. Kazdy rok iycia ma jakiš pian *£<.t^ íabrykach zas staly maszyny nieruebome; smutne, jak nudni ludzie i jak wyroby papierowe. 1 naraz píaskie i bez wyrazu: tesknoty nieokrcslonc; ludzie, którzy nie ma ja. dokad pópšc juž od godziny siúdmej ráno. Tak przecbodzi pierwszy miesiac lepkich paków i niebieskiej, lekkie|, jak by nieobowiazujacej do ni-ezego atmosféry. 14 Wiosna i kartóny od kapelu/izy Tymczasem w poranki ŕaitmala wiosna plachtami soczyscej zieleni, poci^cej — pray blizs/ym wgladnie-ciu - na. palczastc Jiscic kaszcanów i liície bzu, bez-pretensjonal ne „podobne do sete ludzkich". Morzc zidcni falowalo wtcdy przcd izybami do-mów i cramwajów; wzbierato ku poludniowi jak morze S2arych wód, aby przycichnač z nastaniem popoludnia, a pod wieczór stwardniec' prawie w bry-le zieleni. Tak przcszcdl drug i miesiac lepkich paków i bl?-kitnego powiecrz-a. Wiedy postiinowiono - chĺiciai w gruncie reeczy i teraz jak zawszc - nie bylo po co i dla kogo - posta-nowiono „žyŕ" i wszyscy rozumieli co slowo: „žyŕ". I szykowac zaczcco si? na dni, w ktorých upak za-kwita jak kracly i sztywny kwiat zc szkla - jak przy-gorowuje sielccoá na spotkanie dlugo oczekiwane. To potraktowano te sprawc z zieíenia. jak spotka-nie z zyciem samým, z wielkim zdarzŕniem žycia, reprezentowanym na rcr» raz - i, jak zwyczajnie o cep pcjrztľ - przez úpaly lakierowc i nieporadne, i przez nicslvchane možliwošci, jak zwyklc, Przybralo zas to zdarzenie przebieg nkslychanie banálny, wlasnic jak zawsxe, a mianowkic: r Wszystkie trotuary i u][« zasypal naraz plowy karton i papier pudcl i lOrebek od Icapeluszy i dam-skiej konrckcjiř jak róžowe hstki kasztanów zasypu-ja szarc ulice czerwcowe. Trotuarami zaí i skwerami coezyly si? lotsy kobie-ce: w oridulawanych ŕryzurach aneycítte tůrsy bez Oťľzu; bez (iczu na faJc mj?sistej zieleni i na gromady przcrýžnych, niczwykljfcb i delikátnych spraw, któ-rc dziaty si? v otoczeíiiu i miaJy wkróicc przcminijč. (W rorsach antycznyeh, w biuscadi z witryn fryzjer-skich i w damskith biustach Z ulic wy patru ja álepe wydraienia oezu Žycie; sa. wyc^zňne na nieznany dreszcz szczcicia j nieznane jegn možliwosd.) To, co ležalo w mocy tudzi — co robiono: bylo co arrangemen t przyjeciař jakie žydu goiowano. J oka-zač mialo sie pny tym„ že poreelanowe torsy z pier-siarni nie putrafiaj odpowiedniej przyjac žycia, jak: DOwymi, niezužyiymi jeszcze sukriiami. Tcgo roku zas byly w mndzie i w obiegu materiály gruboziarnisEe i miesistc; z kolorów zas: deple chfOflťiy i matowa jjeria kontemplatywna. W nich dochúdzily jeszcze do gJosu mdle tisknuty i niepo-koje ItUOWGÓW i zycia. Przy rcj spôsobnošd odkryto takže niez rozum iatc, a jednak rúewatpliwe dzialanic nowych, elascycz-nych jeszcze i niezuiycych matcrialów: zimwažono, že pomagaja zapomniec o rzeczach przepadtyťh, na ktoré juž nie poradzič niť možná; že zatern moga pomoc žyc. Szare morza i muszíe ser*: Na brzegu szarcgo Morza Balryckiego zielenia. slcj topole w žohym piasku. Nu brzegu szarego maria ležq. tysiaee mus-zli, wyplutych z wody, szaroicia i žy-ciem ralujacej. W szarym morza Letních ulic zanusi naraz dusz-n| wonia. traw murskich. Ten zápach wprowadza v ulic? niepokój, jak nagle i ukryte mnžIiwošcL Jest jui lato. Wtcdy rozumieja. ludzic, že žyde, kcorc wyrzeklu si? „ezekania" - tik okreslano pierwiastek nieporad-nej i Lepkicj dežkosci w czlowicku - jest smutne i ja-tawe: muszla, wypluta z duszncgo morza teíknoiy. Wtedy ludzie chc^ raz jéSZCM „Císknic"; catkiem nieporadnie, jak kicdys, 1 nagle zatzynaj4 spadac w ulicach wielkic liscie spraw przeg raných i acaje si^ calkiem niewíjtplĹ-wyífí.^ ie možná spóžniŕ jakies niepowrotne sprawy žycia i ijt nigdy potem nie pfzychodzL nich jak po raz pierwszy. \V taki dzieri wary, jak cieikie Morze Baltyckic w píowym swiede, nie moina bylo chcicc" ..rcgo wtai-nic, co pfzychocbti". W taki clzícií, Icicdy ulire S4 jak mcirza i odzwicr-cicdlaja_ szarc niebo — niť nic možc poradzič na za] przepadtych spraw. A przoticž: tyle dni jest w žyciu, tylu ludzi. Trec-ba zapominač: jeszíie zawsze cos nas ezeka w žyciu. 20 Dni deszczowť Potem przyszta seria dni í deszczami. Wcdle kalendária miaty byč rc dni, jak z Lakíem žúltego, Lcpiace-go sic do paleów i dů duszy i o niezrozumialej rozpi?-toéci, w kcórcj wszystko ma sens nicoezekiwany. 21 Tymczascm obciosywala dni posna, t^pa szajosc i crzeba bylo znowu oprzet sic o jaskrawa^ scianc pla-karów, udajúc ťxekůnic na kogos umówionego, cho-ciáz czekat nic byki na kogo, A w pcwnc popoludnia i w zmierzchy pewne bylo nawec zupclnk, jak w niemodnyin i wyszlym juž dawno z obiegu szlagierze, w którym byla mowa o tym, že „SzCzeície trzeba rwac jak mtodc wisnic, póki jeszcze czas i czar nic pryšnie.,.'' To byly niewajpliwic slowa, przypominajace kle-istq. i zrczygnowana woťi zoosionych do ostatka su-kicri i jakichá dawnyeh, nieporadnych, sytuacpi, 0 kcórych chcialoby si£ zap-spektów goraca, kiedy nagle wszystko jest jcszcze do zrobienia, ani szkJarej ciszy, w ktorej wszystko jest zawsze srraconc. A jednak odbywalo sie, i prze-chodzilo. Poznaň bylo to Jtioiciu ckí drztTvaĽ:hh ciemniejaxych w zieleni. POtem po zólknacych juž gdzieniegďzie kasztanach. {Zr takim latern me možná sie w žaden sposób li-czyc i daj ľ ík po koLei liíriom ciemnieŕ i žólknac, a „sercom" - co za sk™o staromódne - byŕ jak na-czynia, przclewaja.ee sie. od spraw przegranych). Byto tak, jak gdyby zatracono gdzieí rachunek žy-ciat jak to lato niezdecydowanc i típe- 1 chociaž kilka tygodni remu - i wlašmc rak„ jak každego roku o Tej porze lepkich liíci - postanowio- no ,žyŕ" — teraz postanowienie to jakby zupelnie wypadlo i parnied. I liidzie juž nie chekb' niczcgo i robili wtzyttko bez przekonania, nie angažujme sie. do ostarka, jak w nicpcwmjsci, 00 w daným rnornen-cie C2y nič wypada i jak to dalej pójdzie. Potem, jedoeeo dnia, ogarnaj ludzi pokraczny ja-kií pospiech: odrobič wsitystko, co do zycia nálezy. ] tak wlasriic to formu Jowanu: „udrobič iycie". AŽ W t^ aimoSFCfe. kaTaRrrytalnych napité weszla zdarzenie, wykazuja.ee njcdwuznacznic, žc swiat stui jednak na dawayin, oblic2onym i dobrzí- ufun-.;.. iľ.'.'iM micjsLu i že zawsze jeszcze možná „wró* cic do žyeia". To zdarzenie wygladaio, jak nalepuje: W nlicach maszeruja_ iolnierzc. Maszeruja w wielkich prostoka,tach. Ubraní w mundúry o sza-rusci blekitnej, szaroéci cieplego dnia bez sloŕica. A na blekitnych mundurach žolnierskich - cztery guziki, na glanc wypucowane, dokladnie kulistc guziki cztery, Ludzie-ždnierzc: stoja napionowa. bacznoic. Teraz: lewa noga idzk w gore;, teraz: prawa noga; teraz znów osobno wraca kaida noga do asfalru pod sziywnyrn, prostým ka.tem do ulicy. I nagle wydaje sie, ie yri mysJa. tymi nogami; ie kontempluja nogami w marszu pogratonymi jakai sprawe kanciasta. i plaská, može zdaněn ie tcgo chodu, we wielkich, blekitnych prostokaiach z žolnierskich mundurów i z guzikami w polyskur1 W pewnym, z góry tKtnaczonym i co dzieň cyrn samým miejscu, wytryskiwal blekitny prostokat gni-bij forranna gtosów: najczešciej spiewano jakics tango,, w krótkim rytmie marszu utrzymane, Ten sylogizm ghodzenia wydawaí sie tego lata nie mnicj i nic wicccj bezcelowy i niepncrzebny,. jak kaž-dc inne zdarzenie. Wier nikt nawct nic dzíwil sie, že možná je traktowat: z cata rezygnacja., nalezna žydu: pak rzet^ przyjcra i przcz sie irozumiala. I tak nic wicmy calkiem, cn myic stač sic wažnym w žyciu. i že každá tzecz možc byc inaczej wažna, niž jak jej wyznaczony: oto blekitny proscokat maszem-jacych žolnicrzy pomagal tego lata _wrocií do žy-cia', Tak bardzo bylo to eale zajscic do žycia same-go podobné. Pů kolei kwitjy: jaiminy, akacji, w ktmuu lina. [ znovu, na chwile, bylo „za málo zycia", jak wte-dy, kiedy s2.c2e.seLe wyznacza jcgo miare. i kaie gro-madíií „žycie". To sprawil blfkicny proscokat žolnicrzyL on spď niat role szczescia tego lata bez much i bez upalów. Zloto winzif okryty Tak wtasnie bylo: co wszystko, o czym dotychezas byla mowah rozgrywalo sie lacem roku 1933, i tak wlasnie. To wRiystko bylo autentyezne. í waine dl a ludzi jak samo žyrie, chociaž íwiat wypdniaty zdarzenia, ■uležace do innej sérii i porzadku. Te inne — 10 byly sprawy, zwiazane z losem materii. I wlastŤwie szlo - i inaczej nic mnina bylo cego okrešlic - ci regulaeje sprawy tej maccrLi nieporad-nej, skazanej zc swym insem na ludzi. Co pcwien ezas przerasta swiar. chwasr nieporzadku i wtedy na-chodza ludzi dziwne, slepé pocrzeby i pasje: przesta-wiaí i przerabtac, purzaakowač žycic inaczej. Tak i wtasnie čtu nastat reraz. Ale naprzód przybralo ro zdarzenie p<]sca£ tak%: Ftod odrapana brama w stylu biedermeicrawskim, przy Lilicy Skarbkowskicj, numer 28, ezekaja. bezro-botni- Každego pierwszcgo i pictnascego id^ na só-r^: schodami wkleslo wydepianymi. I wedle altabe- tu. láteřil ízekajsj dalej. Chca przeczckac czas, któ-ry sic nic liczy, ai do podjccia „žycia". W tym samým czasie nie maja. wi?cej co poczac z Lepká, materia, i ze zlotém; z zyeiem i ze ízcze&ciem — królowie w?gla, tlustej nafty i zápalek. Za dužo rzeezy bylo dla nich na swiccie i nic bylo co poczac z niepocrzebnym tlumem produktów. Wtedy tež zdatza sie rzecz, ktrtra može byc' ilu-seraeja, jak dalece moze cos byc calkicm inaezej waž-nc niž potoeznie i nálezce w równej micrzc do žycia - jak raz juž pokazalo si? przy okazji paryski-cb aza-líi i iolnierzy maszerujacych. Otu w tym czasie wyszlo jakos, Že za malo jest zlota na swiccie i žc przerosly juz dawno drogocen-na, jego todyg§ chwasty i brudne štosy rzeezy do kupienia. Wtedy kraj Ameryka, pejzai skoncentro-wany i pelen twardej równowagi - zaezaj odbierae swojc zloto gnusnej i rozwiazlej, miekkiej i poli-cycznej Europie. Z portów tu ropy wyplynely okrety „Berengaria", „Liverpool", „Georgika", a jeden okrec szalony nazýval si? nawct „Manhatran". W 250 niezgrabnych, térem zalát uja.cych skrzy-tsiaeh plycaie czerwony metal oieunem. Nikt nie zwraca irwagi na ten transport hezimienny i tanta-seyezny, nikt nic mysli o tym, že zloto wymienja si? na rzeezy: na suk nie, na buciki, na kartofle. W Calej tej Sprawie zas meže okazac sie wažnym, na przyklad, pejzai z czerwonego zlota i rantastycz-nego kobaltu morza, pelen niczrozumialej, a przc-ciež najpewniejszej trescL Ale ludzie jeszcze rego nie widz^. W bezrnbotnych lud ziach spod bramy przy ulity Skarbkowskicj 28 jest jeszcze lepki osad dni, kiedy przerabiali materi? žycia, ptDÍna i tlustá., bczwyrazowa i cuchnaca. na perly dla kobiet obeych, perfumowanych „Zmierz* chem Paryskim", perfuma, bedaca nie wiadomo w którym miejscu sukni, Jeszcze sa nasiakli kleistym i plaskim zápachem nudy i goryezy, sztywnep jak lise" lopuchu. Jeszcze-nie czuja szezescia, które jest wszedzie, gdzic sa. rzeezy twarde, pachna.ee mctalami i ruchem. Widocznie nie jest to jeszcze wažne w plaoowej cpopci žycia i ezeka, ai wszystko in ne bedzie juž za-latwione. Ale juž teraz jest widoezna rzccz, która przyjdzie nicdíugo. Lciy juž w lepkim powictrzu tego stania pod brama urzedu dla bezrobotnych;, kisnic w tym staniu pustým i odgmdzonym od rcszty šwiata. Wkrórcc przyjdzie. Przybierze postač žracej tesknoty za szarym halasem; za nieporadna. slodycza, rzeezy plaskich; 2a twarda. pdniq kulistošci i lagodna. melancholia przedmiotów prostokatnych. Wtedy nie bedzie wi?cej ezasu na pyraníc „na co" czy ..dla kogo. »1 ■ I'ítto käiendarzowe Ale w koácu przyszb lato z kalendarza i možná bylo wrócic do zwyklej kolej nosci i porzadku žycia. I nic rrzeba bylo wiecej uwaiať, ieby nie wpaše w faialny jakLŠ szereg wydaxzcn, zablikaný z obce-go wymiaru, z jakiegos czasu marginesowego, który nigdzic nie przy&rajc i jest niepodobny do siebie. W planie zas przyrodzonyin tych dni Jezy smutek wszystkiego, coptzyjáŕ mnže i co do žycia nálezy; to sa. dni - cale jak z blachy; z blachy doswiadczonej i smutnej i jak z nieporadnego lakiem. j takie wlaí-nie przy&tto zycie. Teraz nie szly wiecej odcizit:] nie: odwicczna, bla-szana, nieporadnosc tztywicka i úpaly z lepkiego la-kieru; rzetzy przcpadk i przekwitaja.ee akacje; cho-dzenie kul istými placami i iolknienie drzew. Ziclone, miesiste liicie, bryly kolorów pachnacych i rzeczy przegrane nalézaly teraz dalej do siebie; i znowĽi mnžna bylo to w&zystko razern. objar jednu nazwa, wziera z niezwyklej i niezožytej jeszcze ccr- minnlngii: dni mer.alowych, sztywnych sukien, rak i kwiatów. Metale, lakier, úpaly, chodzenie ulicami i placami maj a w sobie jednakowa, nieporadna. i sfodka. sztywnošc. A lato jest cale jak z metali iót-rych i szarych. Ludzie zas byli w jakiš spôsob szĽzpšliwi; tak wlaá-nie wygladala ta rzecz, która. szczcsciem nazywumy. Tylko ludzie, o ktorých mowiono, zc sa. -zlamani žyciem", nie umieli nawct doznawae smutku. Im ro zdarzyla sie wlasnie jedna z tych historii niezro-zumialych i nicdorzecznychj z ktorých skladá sie zwykle žycie. 7. iyciem wrcdy rak títo. sie miala: nrientowalo SÍC; — chociai nie wSzySCy wiedzieli O tym — figura prostokaiaŕ heroicin^ figury žycia i szarych przy-gód. Bylo jak dluga pla5zczyznah pelna monotonii, skoncentrovaných, twardych tuchow i s-lodtiej melancholii, Tcgo lata jednak zaczeto tolerowaé element okrac-loša: przybieraJ cín ksztalt mickkiej dclistošci; cešk-noty i czekania; wystepowa] jako potrzeba zdarzeň bezsensownych, I naglc scajc sie oczywiicym, že do žycia pntrzcb-ne jest szczeície. Równocze'inie okazuje sic, že pel no jest ludzi o „xlamanyŕh sercach". Chôdza ulicami. Dotykau obcych rak i liáci. Ježeli to s$ kobiery - zmieniaja. kapelusze i suknie: material rcn i drugí, ziarľli&ty i atlasowy; kolor dusz-ny i czerň chlodna. A przeciež: „nie rnogq žyc". Tak wlasnic: nie mo-ga. iyc. Miedzy nimi a žydem stoi rzecz niewaiua, kióra miala sie stac i nie przyszla. Wlasnic miala dac c? kropl^ szczcsda, zawsze potriebnego do žycia. Teeo lata zaczgto znowu w jakií spôsob liayc sie z ludzmi, którzy mówili, Žc mája, serca zlamant jui na zawsze: Jak gdyby oni takže - nie mniej i mc wic-cej jak my wszyscy - mieli byč tylko pizykladem i ilustra-Ľja jednej z kilku možliwošci w žyciu- Banalne serca, strzalami przecicte, serca z blado-róžowycrt muiów Utrilla i wszystkich rylnych n3u-rów miasca nálezy widocznie w równej inierze do žy-cia jak chodzenic, szczcsde i liscie z chromú marki _Pelikan" w miesiacu paždzierniko i listupadzie. M Gúry i rxeki jak w roku Tak okázalo si?, ze nálezy zrchabiliTowac co, co mówili ezesto dawniej o „ucieczce w £Oryr' ludzie do gruntu žycicm zwyciežcni. 1 prawdopodobna. scata si? ta rzccz, majaca zawsze przcdtem posmak lepkiej beznadziejnoki; ta spra-wa, taczaca SLC; z obrazem ludzi, zabierajacych nam žycie: nie majacych co pocza_c z ezasem, soba. usta-wieznic zajetých, niezaddwolociych wiecznie ludzi. Najwažnicjsza. sprawq stali sic; ceraz: ludzie sztze-šliwi. Tylko oni „žyja.". 'lii wspaniaia przy^uda z kontem p látanými gó-rami kobaltowymi i riekami z chlodncgo metalu wody može z powrocem pfzytrafie si? wtedy dopiera, kiedy jest si? ziiúwu - po kilku latách znovu — „zlámaným jui na zawsze*'. Wtedy moga_ byc z powrocem gůry w mgle niebie-skiej jak šliwy i przypňminac wodnista^ teskncite czlowieka; a góry w szarej mglc sa_ jak jablka, kcórc z kolci musi si? porównar do opuszczonych ludzi w popoludniowych ulicach miasta. Rzeki zas sq. jak twarde posranowienia a nic - kropic riicpcwnc, nic-zdecydowane krople niebieskLej Farby. Wtedy zdařil S-ie, nie wiadómn jak, ta przyguda: ze naleiy si?; znowu do „žycia" i žc možná „zapomnicč". Czy bierze si? to stád, že tysiae lat stoja, w miejscu góry i plyna rzeki. a jednak „žyja"? Czy stád, že híj. jak twarde i tragiezne poscanowicnia? Czy sc^d^ žc nie chca. niczego wi?cei, kiedy mája wszysrko: po-wietrze, blekitne mgly szare? T ■ 1 A potení, kiedy Zttlarwiono sie tak Z dawno wyco-fanym z obiegu pojccicm .,szcze>cia'ŕ - przyszla kolej na pojccic najcrudniejsze, thnciaž wsiyscy je ry-zumieja., na miekkie sfowo; „žycie". Zavelí] !i.Ĺ£ tak: dzicn pachniat j už szklanoscia. paž-dzicrnika. Liscie byly žoite. Niebo cieple i nicbic-skie. Ulice staře. Z baru „Fcmina", ulica Karmelitka, numer trzy-dzicsci sicdcm, dochodzit refrén tanga: lt...kogo nasza mitasc obchodzu jcili nk cicbic i mníc; komu nasza milost zaszkodzi, kiedy nam nhojgu jest zle-... " W tej chwili i bez znjzumialej przyczyny przypo-mniala sobic pani w m^kkim drap-kostiumie, jak równici kliku innych passantúw w sztywnyeh meln-nikach i jasných paltach, že „trzeba žycie braŕh jak d logo možná" i že každý wlašciwie ma žycie nieza-latwione, srracone lata i niezužyte mnžlraosci. Tak wtasnie to fbrmulowano, to wszysrko, co dzia-lo si? z ludžmi w ten szklany dzieri. paždziernikowy; že trzeba žycie wykorzysrac. [ to byl pocz^tek dtugiego i tnidnego traktátu 0 zyciu, naraz znowu potizebnego, chociaž wyda-waC sie mogio, že sa. to sprawy znane i zatatwione juž od dawnů. Sformulowany byl ten traktát stylem tanim 1 ogúlnikowym. Takim stylem zwykli poslugiwac sie: marzycieleí ludzie „daiaty do doskonatošci"; ludzie, doskonalacy si£ w tym telu, by dorównaŕ w „prze-žyciach" tym innym, uprzywiícjowanym w hierarchii duszy L jej prrygúd zawiíyehi odkrywajacy z wielkim patosem i wibruja^ym od wzruszema gestem izeczy dawno juž odkryte i zalarwione, (W naszych waninkaeh iyciowych sa. to glównie: fryzjerzy,, manieurzystki, kelnerzy - Ludzie skazani na obce žvcia z dťugiej strony wieryny), W rczuítacie wyďobywal takí styl taodetnoác iy-cia, wyste/puja_ca_ nicodla^rznic - i jakby tt> byl jej znak - z perkalikowq nadzieja. na cos, „co ma przyjíc", Ale tak sie stalo, že fakt ten nie budzil teraz gory-czy ani niepotrzebnego patosu: w tym ezasie przy-zwyezajono sic traktowac nieporadnosti i blaszana. slodycz zdarzeň, jak zdarzenic iycia samo. Traktát o xyeiu: rozdziůt pierwszy Wystarezy wyjsč na ulice, w burszrynowy zmicrzch paždziernika: wtedy, mi^dzy godzina, czwarca. a pia.ra. po poludniu, jest žycie zawsze „zlámané", cofcolwiek by sic z nami nic dzialo. W „Salón de beaute", ulica Karmelicka, numer dwudziesty piaty, manieurzystka jest jak z wo&ku i w wysokicj ŕryzurzc, ŕason lalki z 1924; frajer no- ii uczesaiiie z ondulacja. í w intensywnych pertu-mach tniJ!c-f}cum„ zaí wlascicielka salónu jest ciaglc jcszczc jak wiszaca na scianie, bardzo retuszowana fotografia damy z 1900 o glebnkn wcietej tálii i w kolnicrzyku na fiszbinach, tysiac dzicwiccscr os taenia móda, Byl wtašnie slodki, bursztynowy zmicrzch w mie-siat-u paždzierniku, kiedy wlascicielka Salónu Pick-nosci przy ul- Karmtlickícj zwrócila sie do subiek-ta, bezceremonialnk i wobec ws-zystkich gošti, z bezsensnwnym pytaniem: wiasciwic po co ja mam žyč? W tej chwili i jakby w odpowicdzi zakolysala sic i poruszyta woskowa manieurzystka pod Hla abažu-rem i podala pani w bleu-sukni aluminiow^ misecz-ke^ z woda. do paznokci. XasrvpniĽ w/ul si<; trrzjer, hatoíliWH i y i,m:t podziclona i rozczlonknwana na róžnego garunku bryly: bryly grube, obwisle i nic-zgrabne; bryly napiete i elastycznc jak czekanie; i plaskie, nicwažne, anunimowe platy blach mctalo-wyeh i nieporadne, papierowc, okrawki szerokiej, pewnej siebie,. sprosnej nicum-al z nadmiaru pewno-5ci„ materii žycia. To wszystko wchodzi w pieszczace i peine duszy kontury- t-ial i piersi; chwasrów; lisci, murów, fla-szek i zdarzeň. I wredy jest po co iyč na swiecie, Alejami parkrtw miejskich chôdza, wtedy ciežkie torsy z okraeh/mi piersiami; wciskajq w gorsety z brokátu cielistego i brokátu koloru aprykozy sze-rokie, bezladnc warstwy i fale ciala. Tego ciala jest za dužo. Ciato pachnie szerokimi lisčmi Jata. muslj-|u tnoiliwosciamk Wtcdy ogladaia sic za nimi stare panic w opadlých sukniach, obwisiych zwlaszcza w okolicy piersi. 1 Ju-dzie, ktorzy „nie moga_ žyč". j wtcdy možná byc pcwnym, že wszyscy passanci mysla. o jedny m i lyrn samým: ze niepowrotnie przemija žycie i taki jedynyr miodny dzicn, pcícn možliwoici i tysiecznych zapowiedzi. Jest wcedy zawsze brazowy skwar; Šwiat jest me-talúw4 i kipiaca, kula úpalu, a žycic warrc záchodu. Zdanie írzecie traktátu o iyciu Micsiac paždziernik, który caly jest z miedzi i sa-mego ekseraktu szarusci, zdaje si; szczególnie nada-waŕ do trakcaców o žyciu. FV>ci|ga i neci w szara. okalkf pojec. može dlategos že tak hardzo pudob-na jest do jego wlasnych, szarych i koncemplaryw-nych prospektów. I tylko na tym tle možliwc i zrozumiate, i w tych okolieznosciach dopuszczalne by to zdanie banálne traktátu: „žeby przechodziŕ przez žycie". (Žycie môže byť jak obea ulica w dawno bardzo znaným miescie. Domy takiej ulicy na przyklad sa. 0 gladkiej, kwadratowej fasadzie: domy kontempla-tywnc. Kanty tych domów 54 lekko, aksamitnie prawic, zaoknaglone. S4 tu równiež balkony, kulistc 1 calkiem nieoczckiwane: na íciariach bocznych i nicpotrzebnie nisko, przy samým prawic trotuarze: todyci pólkolisce, wychylajaee si; z pnia šciany. Obuk može byC naglc szary, szorstki, wystajacy dom o nicokrciltinym gatunku mieszkaiíców). , 1 Ulica Karmelicka. przechodzi o tej popoludniowej szarej juž godzinie paždziernikowej stolarz mebli stylových Sz. z uiicy Gródeckiej; jest w drodze na ulice Teatyňska^, gdzie ma dostač zamówicnic na pokoj pani z kobaltowcgo szlajfiaku. O kilka plyt dalej idzie pani w matowym braz ko-stiumic o doskonalej linii, z materiálu o fakturze ziarnistei i pelnego lagodnej konremplacji* w kapc-luszu z miekkiego filcu, doklad nic t ego samego kolom, co ubranie. Pani w matnwym brazie idzie plynaco, kolysze sip lekko na nogach iagodnie sklepionych, laczy sie kazdym krokiem w osobným zamysleniu z jedna, szara^ plyra. trotuaru. í widaŕ, že wyszla z domu z pianem dhigiego cho-dzenia ulicami, przypadkowymi, jakie wiašnie si^ nadarza.. L'liť .ĺ Karmelirka wc bwowic jest ulici], zaw&zc pel na. pasrelowej slodyczy i jakby przeznaczona na cho-dzetiie „bez celu.". Wzdluž jednej strony, przez cala. prawie dlugosč, laczy sie. wprost z niebem szarym lub niebem niebLeskim jednolitý i tagodny. bialy m u r, sam - kawal szarcgo nieba, Jest wolny od fasád domów o przeróžnych wibrujacych duszaeh, fasád wprowadzajacych w ulice niczdccydowanic nástroju i wreszcie zupelny 2amet, jaki naJeiy tazwy-czaj do nástroju. Chôdze nie može byč bezcelowe, kiedy traktujemy jego fenomén pod kqtem widzenia zalatwiania okrcslonych spraw žycia. Fakrycznie zawsze ma celf niewatpliwy, chociažby nie dawal si^ on bez reszty uwierzytelnic pewna. przyjeta., uznaná, i usialona. poirzeba. žycia. í'.zy nie idzie w tym wypadku na przyklad o to> by „zapomnicc"? Zapnmnieíí, dajrny na to, o rzeczy nie do naprawienia, ktorej wspomnienic ogarnia jak rzeka i j A nicobliezalna pasja przy každej spôsob-nosci, na widok rnuru bialego lub kasztannw V (.■!'-n HT.M '. Pani w matowym braz kostiumie jest šliezna: ma skóre^ jak z kury brazowej, nadagnieiej na róžowa aprykozc; i cudne braaowe oezy. Przez nia^ dochodza do glosu - przy wspňludziale senrymenialncj ulicy Karmelkkiej - tanie potrzeby i zakusy duszy ebeq-cej zawsze „zapornnieč'\ Jest wtedy miodny zmierzeh i tak, jakby juž nie možná bylo žyd dalej. Ulica Karmelkka nie ma prawic zupdnie ruchu aurowcgo ani kolowego; nie bedac žadnq. arrena. koni unikacji, laC2aca. odlegte centra žycia, jest ulicq nadajaca. si£ dla zmeczonych i rozczarowanych, Rzadkie auta ma ja. stala, klientely: kobiety udajace s.ie do sanatorium položniczego przy ulicy Kurko-wej, kobiecy oszalale od nieuchwytnego i maskowa-nego entuzjazmu na mysl, že juž za kilka godřin he-da. matkami. Pani w jasným palcie pod kawtanami zaglada do každej przcježdžajaeej autodorožki, Na jej twarzy osiada lekki pyl smutku i slodyczy i caía jest jak zmiety lise jesienny. O tej porze ma ulica jcsxcze kilku przeehodniów, idacyth krokiem špLĽSi:iym i rozrargnionym. Taki chod nic daje zadných možliwosci: nie pozwala wy-korzystač specyficznej tresci ulicy, w ktorej riata i suknie passantów wydzielaja elastycznoÄč i coš jakby sens žycia. Tých pare ludzi nie chce — najwidocz-niej - niczego wietej, jak odrobič jak najpredzej od- 1$ leg lose ulity: na t? godzin? popoludniowa. wypada jeszcze szcywny rozdziai z za jedem albu powróc z biur do domów. A z baru. „Femina", Karmelicka, n U met 37, przy-chodzi refrén tanga, granego zaparme, t ale, przez cary miesiac paidziernik, že.....albo wszystko... že albu nit--- , Wrcdy znajduja w sobie passanci cale poklady do-íwiadozeň, które biora. sic mu wiadomo skad i sa jak komcntarz do tej osrarniej madrosci Žyciowcj: ŽC al-bo nic... albo wszystko. W tej formule, reprezentOwanej na ten raz przez tekst tanga, nie ma jednak aluzji do típej, lopucho' wcj wegeraeji duszy; nálezy wykluczyc' tu dalej lakomá. kůňSumpej? zdarzen i lůSťiw, alba nastroj „ezeka-nia na los". To jedy nie niedobra nomcnklarura. wy-przedzona przez hísrori? i wypadki, przypomina jeszcze w Swej nieudoluošci ten ezas žycia, kiedy po-slugiwano si? - dla orientaeji - takimi poj?ciami na przyklad, jak .ezekanie" lub „rezygnacja". Tymczasem oznaeza to zdanie ľos talkiem innegn: nie mniej i nie wiecej jak ostatnic, „trzecic" zdanie o žyciu. Formule, króra v irinych okolieznosciach brzmi: „przechodzic' przez iyeie". J nic juz nic može na to pomoc, zc zdanie to po-wtarza si? w refrenie piosemd brukowej, Kazdy czu* je zreirta, že i w niej ma sie na mysli najpowažniej-sze žyde, jednakowe we wszystkkh okolieznosciach, mech b?dzie nawei w ca nich zakusaeb nasrrojów... Tak dochodzimy do koňca traktátu jesiennego o žyciu. Jest wtedy zawsze koniec paždzicrnika, a zótee i rdzawc lišcie páchna, surowa. farba, i melanchólia, zakonezonych spraw. 43 Komencarz zas do tego zdania powinicn brzmiec, jak nastupuje: Kiedy cztowiek wktada cala. pasje. žy-cia w sprawy wybrane, rzadkn znajduje, co SZCZ?-sciem nazjrwamy, Wtcdy mianowieie jest: l, albo „zlámaný", kiedy nie przychodzi toh co stač si? po-winnrj; albo 2. „ma za maki žycia", kiedy wszystko przychodzi,. co przyjsc može. Karmelitka. Przeriagly zmiench paídziernikowe-go popoludnia wvpclnia nicoezekiwanymi sklepie-niami i wvpuktymi. troch? smutnými kolorami rcn rzeczowy knmentarz do žycia, zawsze nieobliczalne-go; nasyca sensem i slodycza^ plaski kraj obraz pnjet. kcórym korkzy si? znowu rok jeden. Zmierzch byl, jak zwykle, w paždzierniku, o tej porze. Pastclowy j szary, peleti niepoj?rych zapo-wiedzi byl ten zmierzch, podez-as gdy z kasztanów, mu row [ twarzy opadal szerokimi, zmi?tymi liádmi smutek, Ale dzisiaj nie Liczooo si? z ta. pierwsza., setuymen-talna., szychta. wieczoru. Wieczŕir prezentuwal dzis jakby druga warstw? swej materii: nicpoj?tc o tej porze roku i o niebieskim zmierzchu prospekty, na króre skládaly si? rzeťzy szOrstkie; twarde, metaliťz-nc aromáty i bezimícnny zápach chodzenia, przed-rriiotúw, mezužytych sukien. I pel no na u lícach gliniastego i gryzacego zápachu -t pdno zapowiedzi spraw surowych i jak ehwas-cy wstr?tnych, mai^eych dač co szc2eácie niepoj?te. 49 Wieczory puzdziernikowa W zaakragleniach ulic i trotuatów rosná, lymcza-scm kaszcany; dopiero teraz ie widatí. Sa juž czerwone i ckpto-zóíte i przeslaniaja prawie nitbiehkíjíc i szamác, z ktorých jesr ulepiona przc-strzeň paždzicrnikowa. Teraz dopiero je widač: štosy deptej chromowcj farby. Naroznik „Watów Ciu-bcrnatorskich" jest zaokrqglony. Jeszcze dalej: naroznik Karmclickiej i Ruskiej. Tam wlaínie szelesz-cz4 ceraz plaskie, papicrowe masy falujacej miedzi i ciepleKcj chrómu: kasztany. W caKic wieczory jest každé mieszkanie ptaskie i jakby požne. Ulice natomiasr jak tantastyezne, jak nieotzekiwane sále, petne sklepieň i elasryczno-sci cial w ruchu i rej tresti niczruzurnialej,, jaka po-wscaje zawsze przy spockaniach. W co m Lodně popoludnie pekl kociol fabryki wyto-bÓW mctalowych „Gen cel man" w Lfidzi „puwixiuiac ímierŕ kilkunastu ludzi" (jak zwykle w gajecach donosia). I niewatpliwie dzialy sie w swiecie rzeezy od 50 tego wieczoru wažniejsze i zdolne zmienic žycie samo. Te kaszcany tymezasem robia z czlowicka serzep zalošci, zmicty zmierzchem i zápachem szarošci, jak áólcjr lití. W takie wicczory nic pozostawato nic innego, pak po kilka razy okražač tagodny luk szarego crotuaru 2 ioltym kasztanem. Luk trotuaru byl jak rzecz, przemijajaca niepowrotnicn która. trzeba wykorzy-stac pak žycie samo i jak szary zmierzch 2 zólcymi lacarniami. To bylo cudne i nieoccnionc zdarzenie i jak spocka-nie nie2rozum.iale w swym znaezeniu. Až kiedy w korku wracalo sic do pokojów, w kecj-rych mieszkamy - próbowano zrozumicc to zdarzenie niepojece, zdolne wypelniŕ caly wieczor zycia. Wtedy calkiem nieoczekiwanie przybieral rcn pro-ces postač cakiego zdania: „Kasztany byly cieple od zóltoíei. Ulice - jak aksamity z macowych szarosci i bursztynów. Narožni-ki trotuarów byly miekko wyokrí|glone." Nic wiecej nie umianu opowiedzietí, jak ta wlasnief z rymi naroznikami. Tak nic nie mowiaco wypada história jednego z napbardziej knlňruwych zdarzen catego roku. 51 dy zaczyna si? žóiicf mctalowe lato i - jak zwykie 0 tcj porze - prcerwana zostaje kontrola nad losem, a ludzic oezekuj^ ezegos od izeczy i spraw gotowych,, jakoby zawsze w pcwncj ilosci przechnwywanydí 1 trzymanych dla nas w pogotowiu przez žycic. Na cyrn podjeciu losu przerwane^o - tak, jakby nic w miedzyczasic nic bylo zašilo - zakoňczyl si? rok, uwierzytelmony data. 1933. Porlejmuje sie éycitj od pot-zatku Tyrnczasem przechodzi paždziernik i nastaje pr2e-žroezysty miesiac listopad. Cisza, lepká i jak chwast gryzaca, lezy cia.gle po fabrykach. Gazety zas pdne sa szpalr o dalszych redukejach. Tb zabicra si? ludziom mdl^ woň perkalu i rniek-kiř lagodny zápach sukna; chlodny dotyk szicla i smutný lepkosc nafty, To pozbawia si? ludzi wiel-kicj, clastyeznej przeserzeni i zostawia w przestrzeni opuszczonej, plaskiej, jak lupa kartoflana. Równoczesnie ida w gazetách coraz cztJŠcicj anon-sy sanaroriów položniczych: dala kobiet sq. jak drze-wa l rodz^ tiajchetniej jesienia. Tak zaczyna si? nowa seria žycia. Iř jak každego roku o rej porze i jak zwykie, pelne jest ono spraw wlasnydl o niezrozumialej i wypelniajatej ezas wa?.-ncisĽi, chociaž powiedzice nic možná, na czym ta wažnošč polega. j wlaíciwie podj?to žycie doklad nic w tym miejs-cu, w ktorým przerwano jc kilka miesi?cy ternu: kie- >2 53 Piaski prospekt zycia Micdzy listopadem a ŕalujac4 mnžliwoiciami, zapú-mnicnicm i ziclcnia. marki „Pelikán" wiosna. - leza. jeszeze trzy miesiace plaskich prospektów bieli, Tych trzcch micsiccy nic možná nawet brat w ra-chube; plaskie i bezwyrazowe - jakimi sa ooe — i pozbawione zupelnie perspektywy, wielkiej przestrzeni rzeczy opuszczonych í kulistcj jí I cjHi za-powiedzi i možliwújci. W rym pcjzažu nic ma i brakuja. juž prawie lu-dziom barokowe drzewa lišci; ani nie reguluji zycia lopuchové liscic szalcňstw ludzkich. Ten dziwny prospekt pauzy žyciowej nie obiccu-jc juž nkzegci. Dzicje sie tu cos wrecz przeciwnego: sprawy raz rozpoczctc i zainicjowanc leza. w nas nieruchomo, przekisle i fermentujace. Možná za-tem juž teraz zamknúc kronike okresu, o ktorým traktujemy. To byl rok zwykly; w nim powrórzyly sic, jak gdy-bv nic wažmejszego nie bylo w žyciu, wszystkic ba- nálne historie každcgo roku: lišcie ialujacej zieleni i mlčanie: lakierowe úpaly i slodycz chodzema; ró-žowe bryly kwitnacych kiiztanów ] ..rozczarowa-nic"; každý rok rna swój wtasny pian szczescia i jakás sprawe prztpadla, wlaezajaca sie jak najzwyklej-sze řdarzenie w staly przcbieg czasu, w szereg przy-gód takich, jak: ulice z ludžmi i chodzenie. Tam jednak, gdzie trzymamy teraz,, w potowie miesiaca listopadaH swiac stoi u szczyru swcj dosko-naJusci; jest jak žolnierski marsz monotónny, polys-kujacy milionem wygiancowanych guzików. Skeneria p wprawiona w ruch szarym pejzažern listopada - znajduje ujscic w dwóch dodatkowych komentarz&ch do žycia. Stylem przypominaja. one rzeczowe, nie potrzebujace juž zadnej scenerii,, zdania systemów pisanych na modle geomet ryezna; zdania, ô ktňryťh nie wLadomo, w jakich okoJicznosciaeh i przez ItOgO beda wyglaszane. Oto kornentarz pierwszy' lák wlasnie lezy obok sicbic, zupclnic bez systému ř wszystko, jak w kronice laprezentovťanej: liscic i próby žycia; szczcšcic i mdle krople grubej materii; chodzenie bez celu i pas j a do szarosci i konturów, którc sa raz na zawsze. Lagodnk i równomicrnie wypelnia žycie faktura zdaněn. To sa, wlašciwic ciežary i faktury niezrozumialego materiálu žycia; to, co nazywamy: „rzeczy i przcžy- da"; t j reklama „Odolu" stáje smě dalszym dogiem zdarzenia z kwitnatymi akacjami. Gruba i lepka matéria zdarzcň ma swc rwarde sekréty. G, którzy maj a, bezposrednio do czynicnia Z brudnq matéria, žycia — znaj^ droge do kokirowuid. „Trzeba znac ukryte sekrety materii" - tak brzrni pierwszy komentarz. do žycia. Konii'Tttxrz tiru^i To nie jest jcszczc ta powiesc, za króra. opadla rias pasja, nagla i slodka, wtedy, na samým poezatku roku, w dzien z szarym nichem i ulicami jak szare morza i nieba. Ale tak mniej wieeej bedzie žycie traktijll k.Lrmíh paclina sludk^ i nier n suro-WO, jak glina. I 54 jak z perkalu sztywnego w drobné, roztargnione troch?, kwiatki. I tak jest dobrze, že lila i biale lany kartofli pach-11 .i pcrkalowa. nuda_. I že zdarzenia i surowce sa nudil nap^Czniale. Na calym swiecie czeka lepki materiál nudy; cze-ka na swój los. Jak miedž íantastyezna i jak ielazo soczystc i jak zwyczajny doslowny materiál gliny, z ktorej možná ulepic czlowicka. Lepki surowiec žycia czeka na swój los: jeszcze jest co robte na šwiecic. Tylko pod jar trzeba žycie, które ležy wszcdzie wielkimi stosami i narastá. Narastá; jak ksiežyc przvbieraji}cy. Przybiera od soków chwastowych i przcKÍsajacych, bioracycb si? nie wicdzieC skad: z powietrza bickitncgo? Zc spot-kaň banálnych? Z dni i rzcezy przepadlych? 100 :iu 1931 Jest ogromnie dužo przeserzeni w fwiecie. Praest rzeni niepotrzebnej, nieporadnej. O, przescrzcnie ptaskie, powolne. Nudne jak tu- Ty krajobraz kalcndarzowej nicdzicli z ludžmi, k torzy zapodziali gdzieš, na kílka godzin, swoj los. I spaccruja^ I przestrzenie nudne jak ludzie ze s t rat ony en zy-cicm. Przcsrrze-nie dtžkit-: jak žycic bez losu. Przestrzenie, kcóre wyuska;a wielkie, puste íiy. Za duzo przestrzem jest na šwiecie. Trzeba cos po-czac z pahibiasta. przestrzeni^ šwiata, T sa dl a nikojfO- l«5 2. Budujmy ulice i domy. Ludziom potrzebne 34 ulice. Ludziom potrzebne 54 šciany. I okna i balkony. Bud ujmy staeje. Stacje o szynach równoleglych. 0 szynach swiai obejmujaeycŕL Stacjc dzicla. caly swiat na sztreki. W pólu z žóltym nudným jaskrem i wodnistymi bodialíami lila nie ma jcszcze szyn, Nie ma šdan. Nie ma balkonnw i okien. Kawalck pola„ w którym stanic nuwa stač ja kole-jowa, jest oblepiony na razie bodiakami lila i žóltym jaskrem. faskier i bocLiki pilina slodkaiva nuda perkalu, bali biaiego perkalu i perkalu kwieristeso. Przesrrzenia pathn4C4 perkalem w wielkie CierwO-ne kwiaty ida, nogi. Nogi v trzewikach czarnycb i žóltych; nojfi spieszne i ziemi^ odpychajace; no^i opile s.todyc*4 ziemi i ciežkie jak szezešcie. Co one robÍ4 w przestrzeni? Oeh, crzeba skrocič 0 c^sč trzeciq, skrociť na polowe. nieporrzebna, dlu-gošc swiaia. Ale kroki wíokq rylko dalej - wloka 0 pól metra dalej kulisty ciežar iwiata, lysq materie íwiata z przegran4 sprawq žycia i niewiadomq dru-ga_ spraw4 smierci. Stan my w miejstu. Jak drzewi. Dfzewa nic nic wiedza. o leku i nic o smierci. Drzewa žyja. jak wsröd czterech ácian; jak w porn niejszonej pfzestrženi nlícy czy pokojů. 10Ö 107 3, Na triy kilometry odlcglosci od budowy lezy ziemia. Niepocrzebna, pasožytujaca, dzika ziemia. Ríiinie nozwi4ile jak chwast; wielkimi gromada-mi, którc nazywaja. si?: góry, Nikomu niepocrzebna, do nkzego nieprzynaležna ziemia. A tu, gdzie ma byŕ stacja, jest tylko krzywe, wy-chudlc pole z ióltym jaskrem i lila bodiakami i nie [na gescej ezarnej ziemi na szkarpy. Trzcba wj?c prze-luWK kubiki cale brazowej i czatnej, ok nie mowLa.-cej zicmi tam, gdzic moze stač sic potrzebna. Kto powiedzial,, ze jest w cym jakté sens? Pb co przeHirwaĽ rzecz z jednego miejsca w drugie? Co dzie-je si? w ogóle w swiccic, kiedy przesuwamy codzien-nie tyle a tyle rzeezy? Ale tu nikt nie pyta. Ludzie wloka niecki želazne, naladowanc ziemia. brazowa_ i ezarna.. Ludzie sq wo-lami, sq. koňmi i wielbladami. Ludzie pieszcza cata akótii dala rozžafzone želazo wózków i zicmic lepko rozciagla.- Ludzie biora i kta- d4, delikát nie í píeszí.zDtlíwie, na chudé pole z iót-rym jaskrem ř.ierni?, lepiaca, sic do nieba i do ciala, Lckko, taneeznle roeza. si? niecki želazne z ziemia. brazow^ i ezarna.- A skóra nagich trapezów pleeów polyskuje brazo-wo jak pachnaca korá drzewna. I brazowe, krzywe korzenie ramiun i rak wydzieraj4 si? z ióltej eíiiiy powictrza i chwycaja roziarzonych kulysek z želaza, jak jedynej i ostat niej rzeezy w žyciu. Upal jest jak korá brazowy. Upal jest na stopni 40 i wi?cej- A w kawatku po la o pcrkalowych kwia-tuszkach nie ma nic - tylko želazne kolyski ziemi. One sa jak szezescie, najwieksze, które jest zawsze najw[?kszym nieszcz?5cicm iycia. Sa. jak los, na który ezekamy. I jak plaskie mísy na starých egip- skich rclkfach, peine drugocennosti dla zwyciezcy albo boga. 50 000 kubikriw ziemi zwieziono na budowe; flo-wej scacji. Putem wznnsza si? przed stacja^ ogromne clala cra-pczowc z ziemi brunatnej i czarnej ziemi, ktor^ wle-czono przez dlugie trzy kilometry az cucaj, A tasma i mctr wyprobowuja. i szaeuja. dusze tra-pezowych cial ziemi,, wstawionycb przcz ludzi w nieodppwiedzialny kawal pnla ze stodko perkaJo-wymi kwiatkami, Zas ludzic wygiadzaja. kazdy nie-pntrzebny centymetr kubLCzny nasyp6w; poleruja. jak szklo i jakdeiikatny koral tamliwy, poleruja, bru-natna i kpk% tepa i nic nie mbwiaca ziemie. Ten kawal przestrzeni nicp<.>radncj, do niedawna jeszczt oblepiony zbltym j ask rem l bodiakarni - sra-je skj potem paristwern twardych szkarp i szyii fan-tastycznych. Wredy moze dac elastycznosc zmcczo-nym rekom i nogom, kttfre nie maj^ dnkad Tak konczy sie rozdzial o surowcu zkmi i jej los przy budowie stacji kolejowej. Kierowník robo: ziemnych: On jest kicrownikiem robot ziemnych. On nie na-zywa sir; wiccej szczcgólowym imieniem. Imíc jest tu niewažne. On kontroluje. On zlicza szychty. On popedza. Ďalej ludziska... dalej... dalej... Každé dziesiec minut — kilometr drog i. Co pól gn-dziny - szychca. Czasem - co nawct na 20 minut idzie jedna szychta. I co godziny prawie narastá nowy kawal fosy i no-wy szmat nasypu, Szybktj.- szybko,.. szybciej pedž,.. Jak piana morská lekko i taneeznie cocza. si? wóz-ki želazne, nafadnwane ziemiíj gliniast^ i lepk^; jak Izy cicika. ziemiq. Jak przezroczysra piana morská - tak lekko. To szkarpy, teraz jcszczc dzlki kawal pola, ezekaja. na miare i taíme. j fantastyczne ornamenty szyn 7. želaza clastycznego czekaja na bka po przcsrrzeni powolncj, na kulisty bicg chlodnych dwu równolcg-lyth linii. I múry teskný do piorm. T(i (>nc kaža popedzax:, przynaglac, szpik z kos Ľ i wydskac, až ludzic czcrnieja., podobni do wyschlcj kury drzewnej i jak w trosce, k tóra může sie ci^gnac juž ai do smicrci. O, z pól perkalem pachnacych wydobyc losy aksamit nc, piiintm i pozitiměm štian blyszczaĽc! j ulice: ornamenty z morywem szarosci, ornamenty z moty-wem slodkit melancholii. Nk každý to z rozumie; szkarpy i szosy moga_ byc jak los, który zdarza si? raz jeden w calym žyciu. Kazda sciana szkarpy i kant každej losy zapala iie jak kolorowa przygoda w nudným polu z bodiaka-mi lila. Gladkic jak aksamit mapa by c szkarpy, i jak szary dziefi vť mieajfcu paždzierniku aksamitne. Elasrycz- ne jak tesknota - szyny; twarde jak rragicznc posta-nowienie — szare mury. I przychodzi rak, žc skóra rak czckaj^cych,. skóra calego ciala i aksamitna skorá fosy wzbieraja dresz-czcmř kiedy zetkna. sic raz przypadkiern. Pierwsza szychta... druga... dwudzicsta trzecia... 40 stopni goraea, 8 godzin pracy i dwadziescia rrzy szychty.,. Co 20 minut szychta: rekord! Rzadkl rekord. W pólu z lila tH>diakami vyrastaj a szkarpy; wy-kwitaja násypy; wypeinia si? swiac ros polyskuja-CTcfa i szyn twardyeh nie do zgic^cia, jak rzeka tmr-da i jak eragiezne posranowicnic. Wsfód swiata ros i szyn faluje olbrzynii brzuch; przerasta sam sitbic, jak ogromny, kulisty szorstki chwast, Swiat pLonów i poxiomów i szycht wózków z lit-mia wzbiera monumentalnie dookola ciala ludzkie->j 11, cicžkicgo, jak žótta, woda. przcmicszana, glina. L L 3 5, Jest osobný swiac surowców. Šwiat materialów tlustých, lepících, gryzacych. Czas jest takim suroweern: klajstrowaty, brudnyw rozwiazly surowícc, Czas jest ociežalym aalem nudy i cialem monotonii. [nžynier zajety przy budowie scicji, každý inžy-nier, przcrabia surowee. 1 wstretna; materie ezasu. Wtedy powsraja. mary, ulice i pasáže. Dni innych ludzi rozkruszone sa na mieriia.ee sic; kropic sporkíiíi. na piajtrk kolorowy slów. I jak z ni-ezego 54 kůlorowe wazy spot kaň i losów. Inaczej ŔwiaĽ ehlodnych pionňw i půziomÓW. One 54 stale. One czynia. przesrrzeň pewnij. J sa jak z wszystkiego: jak blok rezygnacji, króry jest z wszystkiego. Calkicm powoli rosnic pion i poziom. Calkiern po-woli rosou múry i rozrastá sie. jak lepki liše topuchu, era, kulista szarnšĹ powólnóšci: každá CCgla dlugo jesc do drugicj przymicrzana i každá szychta cegiel do drugiej; aksanutem cierpliwego wapna wylcpiana i dingo pieszczona. Ccgiy 54 wszysckic jednakowe. Ccgly - to kubyh kolorowaoe na czerwono. Ccgly maja^ wszystkie 27 na 13 na 6 cenryrnctrów miaryr Z cegiel rosň4 muty. Mory narascajace z naj 4 tylko dwie tesknoty: w gór?,. w kierunku žóltej kuli slori-ca; jak drzcwa i rrawy; i w dál, dokad ida. ciežarjv wszystkie rzeezy zmeczooe i rece našite, kiedy wszystkn j už w žyciu przepadlo. Tc dwie tesknoty pionu sa. scate: jak sloňce, cicm-nosc i jak žycie. Pówolnosc niegotowyt-h murów nazywasie: nuda. Ten gatunck nudy maJ4 w sobic drzcwa, erawy i žycie. Rowniež rudne, majacy do czynienia ze swiatem puwólnvch materii. (Z wszystkich figur geomet-ryeznycn reprezentuje cen gatunck žycia proscokat: w mm powtarza sie stodycz kwadracu i každego ty-gúdnia i st4d bierze si? jego wydluzenie.) 1? dusze powolnyeh murów ma w sobic inžynier. Duszc wiecznego pionu. Na peryteriach takiego roiniecia dni S4 jak bez losu; marginesowe i nieodpowLcdziaLne; bez wagiř do pustých ccgid je przyrównac. A wszystko, co sie w oicli dzieje. može by ľ tym lub czymá calkiem innym. I želazo twarde, jak. tragiťzne losy. Na wszysrlikh budowach mpžna ndkryc ukryta for m u Je ich duszy. Jest Osobný swiat surůwrtVw. Swiat materii tlustých, rozwiazlychř patubiastych. Surowce czekaja. na swój los. Leza po calym íwiecie w gromadacb ogromnych. Jak chwasty. Lcpkie, gryzace, wyuzdane i z riagfego czekama ciezkie na cetnary. Surowcc chcíj. byc Ikzba i figura. Surowce czekaja. na miarc i kontury: to ich przeznaczenie i los- Cialo surowców grube jest i nieporadnc: kawaf szarcgo ciežaro ógromncgo, który do lez důprowa-dza, jak wiclka, zólcym lugicm szorowana, pod loga i jak žycie bez losu. Ale dusza surowtxxw jest delikátna bardzo i tantas-tyczna. Trzcba tylko wydobyč ukryty duszc materii. Jest glina lepká i w iyciu zatraeona. Cement szary, gryzaCy i jak z niczegO- Aksamirnc wapno, peine cicrpIiwoŠci. Blacha doiwiadczona i smutná, jak czlowiek, k tóry juž mówi: niech tt) bedzie w zyciu, to jest wlainie. 117 Glina. Glina jest ciežka i nieporadna. Jak szczcscic lub jak niĽszczĽscie. Glmiastužótcv t-;;- kokir pTúIľ.ľraných spraw, jak cytrynowy jcs-c chlodncj rczygnaiji kolorem. My jestešrny z gliny: raz jeden w ruch wprawione ďwie nasze nog i i rece spadaj a potem po sto razy i po tysiac razy w jedno rnicjscc i to samo; jedna rzecz w naszym zyciu przegrana - i j už cale zyck jest przegrane. Z Lcpkicgo surowca gliny pala. ccjglc; kuby kancia-ste, wedle miary i liczby: 27 na 1J na 6 centymer-rów wiel kosci, ktorých czerwieŕi jest twardq. i niečo sztywna. czcrwíeni^. Cegly sa klarowrte i peine szklanego džwieku; tWlMK i zdctydowane- jak zajeci ludzié: rzeCzuwi ludzle, ktorých chcialoby si? porownač do sztywne-go kwiatu, kraglej, czerwonei georginii. Cegly sa. zupcínie niepodohne do gliny: cegty íj klarowna. i przežroczysta. dusza. ciasrowatego, roz-wiazlegD, beznadziejnego ciala gliny. Beton- Beton miesza sic z cementu sliskicgo i m-rego, zablakanego odlamka monotonii. Ďalej przyčhodzi SZuter, ciato nieporadne i smutne, jak kuchenna kasza, Takže woda, która spája puste ziarna szutru, pias-ku i cementu, takže woda jest bezkolomwa i niepkroki^ swiezych fatb; jak pierwsza przygoda i ciezar losu daje sralošc kulisty m pokojom tzasu. Potem, kiedy juž sa. pokoje - ezekaja. pokoje swe-go losu: meh! i. Čzekaj^ na poziom stolów i kreden-sow, na pion krzcscl i szaf. I čoraz gesciej bedzie rosia dziwaczna roslina z linii poziomu i pionu; geometryezne drzewo z plasz-tľzyzn i konturów, šcian i mebli, proporcjonalne i klasy cz ne, Az bez reszty wypclni to micjsce przeznaczone na perkalowe kwiatki lila. 1 dopiero wtedy swiat stanic 123 10, A kiedy wszystko juž jest gotňwe i wykůhczone w pcrkalikowym polu z nicpewnymi kwiarkami lila i koloru mašlanego - przychodzi rozdzial szklanej melodii žycia, Rzeczy gotowe i sprawy zakořkzone dzwonia. Hz klem i melanchólia^ Wszystko, CO ma stale kontury i postač prosioka.ta lub kubu, jest szarc od smutku; gdyž jest luz raz na zawsze. Dlatcgo zanosza. szklana. melancholie suk nic poszy-it pu szafach, ineble z mahomowega drzewa tesknia.-cego, przy sdanach poustawianc; losy osiagni^te i iy-cie došwiadczonych ludzi. W gotowej Stacji džwicczi} melanchólia: múry juz nicruchome, które osi^gnely miare. przepisana,; szkarpy, metrem wygladzone; szyny doskonale równoleglc, w zaokrajdcniach i lukách równiez; i dusze ludzi, którym chudé rmejsce, przeznaczone na lila bodiaki i jaskicr, bylo losem na przcciag trzech miesiecy. Od teraz nie przyjdzic juž nic wlQCcj w przestrzeni z tania. wcgetacjit: tu przerobiono perka! ikowa. nudc; žycia: nieporadnc i monotónne dalo materialów; tu znalcziono ukryty dusze czasu, lepkicgo ciala monotonii: twarde rzeczy, zdarzenia i szczeseie. A za tydzieň, albo za miesiac zaczna, nowq stacja. Erzeježdžač polyskuja.cc wagony. Zatrzymajq sie na nitko, przenoszac ludzi z jcdncso micjsca w dru-gic, pak zicmic nikomu niepotrzebnq tam, gdzie sie stáje potrzebna. (Ludzie stale i od zawsze czekaja. na swój los: jak materie ociežate i tlusté.) Te wagony sa na milimetr jednakowe. Tak ťantas-tycznie jednakowe, jak byč moga. tylko liczby. I sza-roáč. A w korku wythodzi na to, že monotonia jest losem i przcznaczeniem, na które ludzie ezekajq žycie cale. Od ciajjlego czekania na cctnary ciežcy i pelni nicporadnosci; podobni i w tym suroweom i mate-riom grubyrm Oto krótki rozdzial w historii tesknoty ludzkicj do liczby i monotonii. 124 125 11. Fochwala surowcom szorstkim, lepkim, tlustým. Im wszystkim, rozrzuconym po talym šwiccie, jak mdle chwasty i czckajacym swcj historii i losu. Pochwala polom nieobliczalnym. nieodpowicdzial-nym polom o perkalowcj wcgeracji lila, ů wielkich lopuchowych liéciach nudy. PtKjhwaia zyciu, krórc jest jak wielkif chwastowy, liše nudy i jak surowa bryla tlusté j ghny i gryzacego cementu. Z nich pochodzq rzeezy, polyskujace gladkoscia. i miara^ rzeezy páchnuce swieža. twardosria, ela-stycznošeia, metali i chodzenia. Sknncznnastacja kolejowa mówi pochwale wszystkim wyuzdanym, ciastowarym i jak nuda rozwiaz-lym surowcom; wszystkim materiom, zužytym ria budowe. Jest miesiac listopad i budowa stač j i kolcjowej do-biegla konca. Z utwarów pózniejszych Przelozyla z jidysz Karolina Szymaniak Powiesc w mvníaiach (fragmenty) 1. Nastupuje co ŕáwsze na poczacku listtipada. Slodko wyciagnietc do swcj polowy žycie w delikátny listopadowy wrieczór okrešlaja,: niebieska, jak múry gladkař szarosc; j už zapalone rieplc swiaila i wspomnienie rozczarowaň, króre pocnagaja w nie-zrozumialy sposób ustálit:, že w žydu w zasadzie nie sic nic rraci. JesC tú Czas zdarzeň niepoznrnytľh, które naraz staly sic wažne: czas kolorów rnickkicri i szarych, sklc-pów, wypelnionydt až pu brzcgi lagodnym zgiet-fciern žyda i wlosów pacrmacych, zlotých i Kasztano-wychh czas kríglych spacerúw niezliczonych. Szczeíde przyčhndzi wtedy jak do wicezora przy-nalcžnc, I do wicezora nálezy iagodne piekno.cho-dzema. 1 oitbo burszívnowe. j blok nadziei. Žyde jest wtedy pclnc znaczenia. Warto byt: doskonalyrn dla wieczora: jak dla ezlo-wiekar W cakie aksamicne Ustopadowe wieczory mozna zaezaŕ žyde od nnwa. I wtasnie w takí wicczór zaczy- 129 na sip teraz nowa sena iycia: žyeie odpowiedzialne i zawsze siate; i žycie zawsze marginesowc, wsrydli-we mcwažrie i skryeie stodkie. Jest listopad, 1934 roku. 2. Soir de Pans Etykictka pcrŕurn, wody kwiatowej i pudru marki „Soir de Paris'" (firma „Bourjois", Paris-Varsovie) ma ksztalt prostokata, dokladnie w polowie podzielonc-go na dwa przyícgtc do siebie trójka^y. Jeden trójkat jest wed fug koloru granatowy jak nocne niebo, dru-gi jest koloru srebrnego, koloru dalekich gwiazd. o/Mx de cfhih. v/oh J* tfhúÁ* ■ r vä. BOľkJOlH BOURJOIS Trójkat koloru gwiazd zostal zbanaiizowany przez nápis: anons marki, firmy i gatunck produktu. í.a]-kiem inaczej ciemny trójkat kolom nocnego nieba. C) n jest ealkowicie wyzyskany i calkicm doskonaly: by prezentowac zdarzenía, calq serip cudownych przypadków žycia. Nastupujúca scéna przesuwa sie tu z góry na dol; najpicrw przychodzi požuj aca modelka, púzniej palic j ani, który kteruje ruchem na kul istým Place Concorde, ruch odbywa sie wokól sklepienia z ma-towego szkla; i dalej znuwu - naga kobiera o kla-sycznych proporejacn; a na koniec szklany obelisk i prúŕd Izby Deputowanych w Paryžu. Mctropofia, rankami cala z niebieskiej szaroíei, skladá sip teraz z: koloru granátu (niebieski z cty-kietki pcrfum; niebieski kobiecych sukien: wszystkie kobiece Suknie páchna wieczorern niebieskoscia.; gle-boki blckit nieuchwyrnych postanowien 1 widokňw). Dalej idzie srebrny: (srebro gwiazd; s rebro ctykicr „Soir de Paris", srcbro tpsknot, skropionych ezeka-niem i rozczarowamtrn každego wieczora z osobná). ] do tých kolorów dochodzi jeszcze wieczorna, po-lyskliwa barwa žycia, które jesztzc nie mnž<.- zapom-nicc o rzcezach przeszlychř i jest jakby zapletaná w gleboko zagubione uliezki i plate i nieobecna we ws7.ystkjm. Takže wasky Rue de Seine opadá w tym czasie zmierzeru Sprawia, že ta fantas ryczna waska uliezka staje sie jeszcze wpisza níž w rzetzywiHtosci i wpada przez sklepiony mur wprost do zielonej Sekwany. T4 Rue de Seine przechadza_ kobiety o niewiary-godnie waskich raliach, Sa. jak wyciere z magazynu mody i jakby nie mogly wydarzyŕ sip w žyciu nieza-ležnie od tých kolorowycb magazynów. I przetho-dza. panowie w jasných paltath, w melonikach,. z po-liczkami gladkimi i rózowymi jak mpsey modele z wystawy fryzjerskiej. 1W 13í Dámy z táliami wqskimi i smutnými, iktywoi pa-nowic z porcclanoTvymi twarzami — zatrzymuja. sie przed sie przed sklepám i: ogladaja. „žycie". Szcze^omie dlugo zatrzymuje wszystkich witryna, gdzic ►.Ford" i „Grroé'nT prezentuje swoje szlachemc, szare i dlugie limuzyny. I wszystkim niezwykle podoba si£ nazwa Jimuzyna" - jej džwick plynacy. Jest szary wicczór listopadowy. W taki wieczór wszysey ludzie szykuja. si? do žycia: každé chodzenie jest obficzone na tus, co ma przyjáč i slodki stáje sic nawet ezas, króry jcszcze sic tak nie liezy. W tej samej godiinie wystejjuia. micszkania, k túre nie biora^ udzialu w iyc-iu (každej godzinie przyna-ležne sa takie mleszkania). \fj jedným takim mieszkaniu, w šwiežo wyszoro-wanej kuchni, ulica Karmelicka, numer osiemnasty, panna služebna pije kaw?, Pije z wielkicgo póllitro-wcgo kubka, Kubek jest z fajansu i ozdobiony koloru wym pasem, szcrokim na trzy centimetry, ornament skladá sie- z drobných i sziywnych czerwonych kwiatków. Wedle zwyklego biegu rzcezy dziewczyna powin-na sie teraz szykowaŕ na spacer umúwiony; na koln-rowy wieczór w kinic, gdzie nigdy sie nie korkzy okragly, wartki, potoczysty ruch žycia; na dansing, gdzie ciala micszaja^ sie z soezystym materiálem w smutku tanga (jesr ona rozmarzona blondýnky, Z wiclkimi, szary mi OCzartH faotazji}. Kobiety o sialowych czarnych oezach. Na listdnegů: .....Kto wynagrodzt nam ezas miloici przegranej..." Bulwar znów wypelniaja. kobiety z tonem de) i kárnych róž herbatianych; mežczyžm w sztywnych pal-tach i kapcluszacb. Jest druga popoludniu i magazyny oraz salony pieknňíci niebieskiego miasta Paryža zaczynaja zno-wo sprzedawac- žycie: kawalek žycia za zloto; kawa-Ick Žycia sraje sic potrzebny, gdy tylko pojawia sic czefwone zloto. Na Champs-Elysées i w&zystkich bulwarat-h íwia-ca poruszaja stě szybko ludzie, kcórzy služa. koloro-wemu žyciu Pod koniec marca przychodzi niczauwažona i zu-pclnie jakby czekala juž od dawna - wiosna. Przychodzi z calym bagažem zielcni, która jest lekkajak westchnienie i zaslania, calkiem nieoczcki-wanie, bt?kir poludnia, zupetnic juž nicpotrzebny; przychodzi z nieodiacznym oezekiwaniem žycia. Przez wszystkie ulice s'wiata maszeruja w ty m samým Czasie szare uniformy. Dwojakiego gatunku; Te z pierwszego planu - maj a. rcprczcniowac naj-wyzsza pcwnošc i wažnosd žycia: naleža. do ludzi, którzy otrzymah w przydziale jedna role: demon-strowaů trwaly porzadek swiata, w którym pewnošc kupuje si? za požádaný czcrwony metal i blady meral srebra. w kcórym zloto rozdziela losy rzeezy. Ví' tle. w jeszczť niepewnym tle, który zaslaniaja teraz drobné kropic liici i pcwnoic pierwszopiano-wych iinir^rmow, rýsuji], sic, jakby ezekajac na swo-ja kolej, calkiem inne figury: Ubrané w mundúry szare jak žycie i jak blacha - krzywia sic pod skrywana rcsknora. „Pragnicnie suiůwców. którc chcíj micc swój udzial w historii". Cicžkic od czekania i jasnej szaroso. Jest koniec marca i upalna wiosna. Swiat szykuje sie do wojny. A na dworeach oczckuja na siebie ministrowie spraw zagranicznych obu srroru Tylko nic w przepiso-wych, oficjalnych cylindrach; ale w calkiem zwyczaj-nych, czarnych, eliptycznych sztywnych kapcluszach, íwanych — z powodu ich podobiedtcwi do brzucha-tcgo i eliptycznego owocu melona - „melonikami". I ren pozornic drugorzedny fakt podkrešlaja i ak-ccntuja wszystkie agencje telegrauczne, wttyscy ie-ponerzy i korespondenci. „Taki melnmk - piszq gazety - wnosi serdetzny i nieofiejalny ton do powitania". 1 tak wlasnie jest dobrze, bowiem panowie w kapcluszach nic ustajs}. w zapcwnicniach, ze po tych wizytach nie naležy sic niczego spodziewač, že powinny micc charakter nie-oficjaTny, CZVStO inrbrmácyjny... Byla to zatem wažna i w žádny m razie nie przy-padkowa okolieznoír - te zwyczajne kapeluszc za-miast oficjalnych cylindrów. W srronc Airyki odchudzily w tym wlasnie ezasic z Neapolu staiki panecme, zaladowane žotnierzami, czolgami i amunicja: tMussolini nic chcial przegapit cych szesciu rniesie-cy pory suchej, które mialy sic wlasnic teraz, zaraz zaonač w A/ryce, zaraz, w miesiacu paždzierniku. Bylo malo ezasu i szlo o to, by wykorzystaé te. prze-rw? až do šwicžych dni dwzízůwych, ješli sie chcialo odnotowač jui wkrótce polityezne osiajt. niečia dLa Wtoch. Amunicja zosraje przeliezana na žycie. A Europa zatrzymujc sic jak niezadowolony, skrzywiony wcwna_trz czlowiek w tych srraconycll mometuach, kiedy wszystko okazuje sie nieudane i mogíoby byč inaezej. W takich chwilach opadá nas nasja przeliczania žycia na možliwosci innego gatunku. I jakby to nic nie szkodzilo, že przy racnunku takim wypada smutek, który towarzyszy rzeezom przepadlym. 1 ta pasja nieriurmalna i meezaca ogarnia teraz cala Eumpc: Trzeciego kwietnia 1935 roku przynosza. dzLenni- ki zestawicnic liczbowe, prze Mowadzone przez „In- sryrut Konjunktury dospoda řezej \ „Zcstawienie warte opisania" - glosi naglówek pewnej krótkiej notatki. Z niej wynika, že wywóz towarów wojennych w ostainim roku sie zwiekszyl, wzrósl z sumv 224 milionów zlotých w roku 1933 do 251 milionów w roku lýji4. \ff ten sposób wywóz rcn powi^kszyl sie o dwadzLCšaa procent, podezas gdy ogólny swia-lowy handcl spadl o tztery procent. Dale j idzie nástupná kolům na cyŕr í ona takže ma swój wlasny jízyk- Z niej znnwu wynika, že W rok U 1935 Európa bedzie poirzebowač dwukrotnic wiek-szych nákladov na amunicje w porownaniu z wiel-kim rokiem wojny 1913. Wccdy doehodzi do glosu wyiej wspomniana, ehorobliwa pasja przeliczania. Oznacza to, že suma 30 milionów zlotých, o ktňra powinien wzrosna_c przemysl wojenny w roku 1935 - jest znacznie wicksza níž suma rotznego przywozu do Európy, przywozu surowców, pólfabrykatów i wyrobúw go-cowych, które mog4 pťidarowáč samo žyde. Tyle jeéli chôdzi o wiadotnošci z gazet- Komcnrarz žycia do tego: na widok wielkich obo-zów broni i magazynów amunieji opadá nas ten sam posny i pozbawiony wyrazu nastroj, co na widok wieikicu, kuchennych podlóg szorowanych lugiem o ostrým aromacie. BtokutowC gorsťly i wlosy vndultjwaňe Každému žyetu porrzeba í'anrazji, porrzeba ma-rzen, w tej samej mierze banálnych, co žydown pn-wažnych. Taka žyciowa fancazja možc przybrač cat-kiem níeCKZčkiwana postač". Može sie nazywaŕ na przyklad: gorser. Gorscc z brokátu koloru aprykozy Wlainie przychôdzi wiosna, taka calkiem banálna, jak každego roku: kasztany zakwicaja. tlustými, ró-žowymi pákami, asfalty páchna mdlo akas: jarní, a ludzic chcq znowu „zyc", W salonie pieknosei, ulica Karmelicka, numer sie-demnasty, žólta clcktrycznosc przynosif punkt dwu-nasca, lepki czas poludnia, a ton fryzjerek staje sie wodnisty jak czekanit. W malých siateczkach zebrane, zwiazane rôžowy-mi wstažeczkami - salon pieknOÍCi prezentuje modele í'ryzur, wystawione w znanym imejscu w každej kabinie. Ucrzymane sa. ce modele fryzur w jedným z trzech podstawuwych koloróV; blond, brazowym i czar-nym, który ma w sobie blask mebieskLch, glebokich nťicy. 1» 1W Blond jest kwiecisty i delikátny.. Trudno uwierzyc, jak l ciastowacegt) dala môže wyskoczyr taka fala czyscego materiálu. Blond jest kolorem delikatnego przyrzeczenia: takte wlosy wzbudzaja. zaufanic do žyeiař wiaža. si? z oczekiwaniem. Kolor brunetek to koJor kontcmplac-jj- Wlosy bru-necek sa eiežkie jak z rozczarowaň i doswiadczeň, twardych i slodkidi. Czarny ma polysk noencgo bl?kitu: czarny jest twardy i zamkrnety j už na ws2ystko, jak samo žyeie i jak los, I tylko htysk niebieskiego przydaje mu kropí? mi?kkosci i delikátnej czulosei- {NiebieskL jest dusza wspomuieň, które zawsze czynia. bardziej znošnym wyrzcczenie). W salome pi?kno5ci prczenruja. te trzy kolory — rrzy mtižliwoíci zycia. Duszna atmosféra, gesta od perŕum do wlosów, zápachu szamponu ^Elida" i szamponu marki „Brune-cafloľ', eiežka od nieustaJ4cego przygotowania do zycia: kobicty o waskich taliacn mijaj4 salon miedzy jedným szczesciem a drugini. [ jednodniowy zgielk, zápach szamponu i szcz?-Šcia, wywoluja_ pôznonneny nastroj i naraz zdatza S i? ta sprawa gorsetem brokatowym: 5taje sie wielk4 žydowq rantazi4 paony fryzjerskiej tej zwyczajnej wiosny z kwirnacymi kasztanami i akacpamĽ ...Pani o wlosach miedziano-blond na pewno nie ma „na co wstawac" kaidego ranka. j lepkim cia-stem nudy obcjmuie nadchodzacy dziem A mala fryzjcreczka z ulity Karmelickiej wie zupel-nie dokladnie i z niešmierteln4 pewnoscia, czego jej potrzeba, žeby „posiate žycie". A mi?dzy jednq ondulácia a druga, powsrajc rozdziat banálnej filozofii. a z cakich pojedynezyert rozdzialów skladá sl? wielki i wažki traJctac o Žyciu. Czy ondulacje možná w ogóle uznac za pozycj? w žyciu? Ondulacje we wszysrkich muansach trzech podsrawowych kolorów? ZwykJe prowadza takie pýtania zbyr daleko; jest tylko jedna odpowiedz: nie chcieč iyč. Dlategu unika si? takieh pytaň. .r.Ondulacja: czy nie ma swojego ildzialu w wy-pracowaniu tego szezcrcgo znaczenia žycia, króte pojawia si?, gdy spotykaja. si? ludzic, zawsze szcyw-nih zawsze zagubieni w žyciu? W salonie pi?knosci pachnie oczekiwaniem. Czym jest žycie... ...Swiat produkuje: naít? i metale, szklo i sukno ...í wszystko ma histori?. Sukno, na przyklad. daje cieplo, kawalck szcz?-šcia. Ale služy takže za rzecz bczscnsown4: žeby „si? podůbac". ...Gdy podobaja si? sobie szezuple dam y j szcywni panowie - dotykaj a szczcrego znaczema zycia. ...Hôzrzuconc po oswietlonycli witrynach — przy-pomina kolorowe sukno žycie, ktoré zawsze jesceá-my gotowi odrzucič takimi slowami: „nie opláca si?". „...Pani doktor, prosz? do ondulacji... miedziany blond? Jak zawsze..." r,.Brokatowy gorset, koloru aprykozy... w ružových sklepacti líobiery mierz4 gorsety z brokaru i delikaTncgo atlasu. I swiat wypelnia si? rzeczarru gotowymi i za-mkni?tymir które otrzymuja. komLCzne i zwyczajnc nazwy „butów", ..sukien", „ksiag handlowych" i „maszyn". 11c: lll Oitu Liíivymuja šwiar w siodkim i bczscnsownym napicciu. Šwiat íudzi miedzy trzyd2Íestym a cztcr-dziesrym rokicm žycia. Paráda wojskowa Jeden z ostarnich dni lutego 193" roku, dzieje sie co na pozbawionej wyra2U ulicy Lyczakowskiej, wkínic w cym momencie, kiedy przechodzi ona w okragly plať Bcrnardyňski í koňczy swój bieg. Jeden z pierwszych dni wiosny. Kobiety pokazuja. Sie juz w ubraniach jasných i lekkich jak porccJana; pierwsze i jcszczc ciastycznc smutki ciagníj sie po ciele, choc drzewa sa_ jeszc2e suché i ezarne; wspom-nienia tnieszaja sie ze strachem przed žyciem przc-granym; i wszyscko stáje sic samo przez sie zrozu-miaJc. Z jasnego i delikatnego btekitu, z samego serea pierwszej wiosennej btcTcit nosci - ciagna. iolnierze i czolgi. Samo przez sie zrozumiale, jak wszystko, co sie wydarza tego dnia. Nadchodza. czoigi-domy plaskic jak taki. Skóra het-mów i plaszczy jest niby žeJazo, tak gtadka i blysz-ezaca, tak wolna tid wszysxkich kaprysnych fald. Tácy sa. na pewno tež iudzk ubráni w skúrzane plaszcze i helmy: be2 najmniejszej faldy kaprysu. i-u 143 A przcz szarc asfalty i zakurzone kwadrary-plasrry czuje sie, jak delikátne powolne trawy i blyszezaee rožowe robaczki zostaja. rozgniecione i zmieszanc z. brudnym kurzem. Ale naraz nad asfaltem robi sic dziurawa i smutná i jakby niepotrzebna mebieska atmosféra. Tak dziurawa i smucna zárazem jak cienki, bezradný uámiccľi p.inaw jasným palcie, obmyšlony dla damy w elastyeznym biekicie, która mówi o pierwszych, rozwiaztych smutkách, „...Armia jesc nasza duma Armia jesc eseneja žycia národu. Dlatcgo wszyscy obywatele miluj a. arrnic Armie ocaeza szacunck wszystkich obywateli." (Tak brzmi fragment rzadowego manifesru, wy-krzytzany trzykrocnie w ciagu rych dni przez wszysckie megafony. I jeszcze raz wykrzyczany dru- ficao dnia i crzykrotnie przedrukowany we wszyst-ieh gazetách i na picciu mil ion ach piakatów roz-wicszony po kraju, ktory može sie nazywac Polska lub tež inaezej). Tego samego dnia wieczorem pada deszcz. Wszyst-ko splywa wraz z szaroscia. dcszczu. Wtedy zjawia sie jaskrawy i zuchwale bialo-czerwony plakat z roze-smiana. twarza- žolnierza i czerwonynn nápisem: „Przegikd Wojskowy" w kinic „Pan". Na ckranic tanezy mechamezny balec, balet szaro-sci, wbicej w postacie i plaszczyzny. Jest to szarosc bez jednej nawcr krop!i zmierzchu: bez kropli dclikatno-šci albo melancholii. Nieskoňczona i martwa jak zimne Morze Polnočné w jesiennej mgle. Z ckranu nadchodzi wysoki, tragiezny pacos gra-natowych gór, odcinajacych sic na pomalowanym na lila papierze nieba. I patos nocy z glebokimi nie-bami. .....MeŽCZyzni sa na to, by umrzec pod czoígicm... ...Kobicty sa na to, by dawac žycie...1* Miekka jak aksamit i chlodna jak zápach kwiatów jest delikátna skota dzieciecych poiiczków. P galki z melonikiem, dzicli autorka í konstrukrywÍ5tyczna wizj^ šm-iata narauconif przez nowo-ezesn^ sztuke pJastyczji^, Jest to, jak sie idajc, oscatnLa konsekwíncja urbanizmu, jakai transpQzyLJa statystyki, prawa wielkich liczb, tiowocznnej aromisryki - na zycic, na biology wielkúdi skupisk ludzkich. ]8? Jest w tej degradacji, w tej rezygnacji z ifidywidiifllrioici, jikii spiniiiystyuzny patoi, jákai monumentálna, melan-:h...li-n.i /ini.lii : ;i :r.i.. 11 .r: i/ri i, í;ll:iiu jľhÍl- /. Julci- minizrruím, ktúre go pi-awie prřťřwyti^ia- W ty m swicck hidzkkh acomów, kražacych wedlug prav przedustawnych, nie ma mkJK.a na losy indywiduajrw:. ístniejtt, tylko Iťiiy typové, tuchy od wiekóv prestabiJiHrwB.net firay CfklklIK i powracajace. Dookola ryt h manekiiwjw zagubionyťh na pustým ulic wsraje patecyczny swiar geometrii, mas i ue^a-tow: „Plachty bialej, peJnej przesrrzeni przychodza, v tej po wieici i [Taktované sa jak zdarzenia; mur}' wysrepujq, w tej powksci: gesce jak tesknota i jak upal. Múry: bklsze jeszí.ze níž w rzeczywiscosci, w dni ulepione z szatego nieba i cwka-. Je&reimy jakby w surrealisrycznym krajobrazK: u^ra- nuľiMiym plaskimi domami bez okien, figúrami reklám ■ izyldow, pod niebem tckiurowym i lakieiowanym, w íwieile poinym i przjtsadzonym. Ten íwiar kolorów, ma-íĽíídľiw, tandetnych ccykict i szyldów, metali i mas geomet-rytínych, posluszny biegowi jakkgoi wla&ncgo kaJcndarza. jest ruchoma iceneria. žycia, wyraia w transformáciách swycb fa* kolejnych &en& tega žycia, ílukiuacjc i nawrory wieiznsi iprawy sen,- ludzkkh. Na rachunek tých maneki-niVw liťjc twaizy, kraiacych w tokturowym kosmosic cej ksiažki,. autorka rekapituluje banálne uzicjc ictca kobkec-go, rekapituluje je w ŕudtyslowie, jak iiteczy powszechtie i dobrze znane, iak refreny ulifiňych szJígiertíw; jakici histórie „sett zlamaniych na zu^ne', „spra-w ze izczcšck-m przegranym, o ktorých chciaioby sie HJWWTinW do osratka, z ktorých vrapomnienkm žyc nie možná", Josy pfífigfanc" i „milošci nieudanc". „czekanie na žytie, kiedy «s>ystkoit»d iie možc4 i zrczygnowana zgoda na „to wíninie, !<•: .-r.;>r.im(mj formy doszly dom*, nia autorki, przedestyhvwane na melodie komunálu, na tia-zes smutný i banálny. Autorka lubi ton t sJodycz banilu, jak zwiedly i mdry poímak ostatniej dojrzalosci. Jest to ksiaika nie do zapoznania i na wskroä kobke a, bo-bieca w gatunku ddtnan i v materii psychieznej i kohieta w swym ^ígctaty wnym rytmie, w elesrrakkcji koamietnej pulséw, pcriodiW, flukmacji istoty zwiazancj z rytirn*m wszechrzeczy. Nitkrófzy czytelnicyt a navet rcccnzcnci, dopacryívali sie w tej ksjiitt pťwnyth Analogii do Sklcpów cyňMtono-wych. SpOítneženie to nie šwLadczy o glfbokim wniknie-ciu. W isitxiír ksi^žka ta wymka z caikicm innyth i c>rygi-nalnycti podstav iwiaropogladowych. w'lasiiy swiatopoglad, nie wyrozumowany, ale urodzený, pierwiastkuwyf w každým doznaniu pui zawarty, iest zdaniem St. I. Wirkiewicza posagicm, ktorý przynosi ze soba ria ŕwint prawdziwy pocta. Tak nfganitzny swiaropo-ííJaLl przenikn i buduje te ksiažke. Moina poviedzKČ. zc jLii iiiia szkolnym przykladc-m |3t>Ľty4wiaropogľadu zríädilOwantgo przy pomocy miťiirrtum materiálu zc-wn^trřnego. Autorka nie ma talentu realistycznego, zdo-bytie materiálu dla cgzcmpliflkatji swyth tez stawia ia príed nieprzezwycKŽone niemal trudnosci, ale wJaánie ta trudnosč, ten opár, ta szJachetna abstyneneja i niezdúlnoíŕ a-iymilacji tteáci z zewn4tra gwarantujc czyscošif «1 wiipi. Wydaje sie. jakby au:niJc^ niewiele posiadaia tycb c«h drugorzednych: iprytu, chyttosci. zdolnoici aranitjwania, króre cechuj^ lacwe i ptytkie talenty, mozc byŕ, ie tdoby-wa ona czyietnika nie na linii generalncgn ataku, ale na drodze ubocanej, mimochodem, jakú rezultát mimoTH-nlny i niezamJĽ-rjcimy, Može niecalkiem nas pfaekonujeh gdy pod prúcej Ito*mkzny, pod mechanike owego íwiata pod- 190 l9l klada jako tekst sencymcnialne swc formuly serc* kobie-cego, môže v tej abstrakcyjnej i anonimowej formie dynu.-mika jej uczucia niezdolnii jest nas do giebi wzruízyc, ale dookola tej moze nieosiqgnietej mety igromadiila tyl* no-wej i niespodriiinej trdii, tyle mimowolnych rewelacji Swířj do BáCiegO nepodobnej wiíji - je dmga